sobota, 8 grudnia 2012

Rozdział 3

Przepraszam za kosmiczną przerwę, ale miałam parę problemów, którymi musiałam się zająć. Zapraszam na nowy rozdział :)


Kolejny dzień przyniósł ze sobą nowe wyzwania. Hermiona po nocnym dyżurze wróciła do domu, by złapać chociaż kilka godzin snu zanim wróci na oddział. Miała w planach popracować trochę w swoim gabinecie, gdzie walała się tona papierów i projektów. Naprawdę potrzebowała odrobiny czasu, by dopracować swoje własne pomysły, które miały ułatwić jej niesienie pomocy. Między jednym ziewnięciem a drugim wpadła na pomysł, by zaangażować do pomocy Dracona. Był bystry i z reguły wyciągał słuszne wnioski. Może jego świeże spojrzenie ułatwi jej zakończenie tych prac.


Fred leżał w szpitalnym łóżku przeglądając notatki, które przyniósł mu rano brat. Nie chciał tracić czasu i postanowił pójść krok dalej zostawiając narazie niestabilną bombę, by omówić ją z Hermioną. Mimo całej złości doceniał jej pomoc. Jako jedna z niewielu wyciągnęła do niego pomocną dłoń i naprawdę przejmowała się tym, co się z nim dzieje. I nie była to czysto zawodowa troska. Sądził, że po tym, jak jego brat idiota zapomniał o jej istnieniu, znienawidzi cały ród Weasleyów. Stało się zupełnie inaczej. Sam nie rozumiał czemu, ale cieszył się, że Hermiona go nie nienawidzi.

- Myślisz, że uda nam się dogadać z Hermioną w labolatorium? - zapytał George, gdy Fred ogłosił mu radosną nowinę.
- Nie będziemy mieli wyjścia. Może się okazać całkiem pomocna.
- Jeśli myślisz, że wykorzystasz wiedzę Hermiony do czegoś, co wyda jej się głupie to jesteś naiwny – powiedział Draco wchodząc do pokoju, w którym leżał Fred. Przyszedł dzisiaj wcześniej i postanowił nieco odciążyć Hermionę. I tak miała masę roboty a on był jej to winien po tym, jak szybko zareagowała i pomogła mu z mamą.
- Czego chcesz fretko?
- Przyszedłem sprawdzić, jak się masz i wykonać badania. Choć widzę, że zdecydowanie lepiej z tobą – uśmiechnął się kpiąco i przystąpił do rutynowych badań. Obejrzał wszystkie rany. Jedna wyraźnie nie dawała mu spokoju. Goiła się się wolniej od pozostałych i była nieco zaczerwieniona. Będzie musiał powiedzieć o tym Hermionie. Choć był niemal pewny, że wie, co jest tego przyczyną to wolał skonsultować swoje wnioski z kimś mądrzejszym i bardziej doświadczonym.


Blondyn czuł, że powoli zamieniał się w Hermionę. Szpital był jedynym przyjaznym mu miejscem i starał się spędzać w nim jak najwięcej czasu. Przychodził na swoje dyżury wcześniej i zostawał dłużej. Czasem pojawiał się także w dni wolne, by spytać czy nie jest do czegoś potrzebny. Siedzenie w pustym domu nie należało do jego ulubionych zajęć. A wychodzić nie miał z kim. Z resztą dokąd miałby pójść? Wszędzie wytykano go palcami i przepędzano.


Hermiona weszła do swojego gabinetu punktualnie i zdziwiła się widząc w nim blondyna, który zakopał się w stercie papierów i książek. Odwiesiła płaszcz i podeszła bliżej, by sprawdzić, co robił.

- Hej nawet nie zauważyłem, jak weszłaś. Muszę coś z tobą skonsultować – powiedział odkładając trzymaną własnie książkę na biurko i szukając właściwej kartki. - Byłem dzisiaj u rudzielca i odkryłem, że jedna z ran nie chce się goić. Wytworzył się stan zapalny i sądzę, że powoli zaczyna zbierać się ropień, ale wolałem żebyś rzuciła na to okiem zanim zaczniemy coś z tym robić.

Dziewczyna stała oniemiała i patrzyła na Dracona z otwartymi ustami. Przyszedł wcześniej? Badał rudzielca? Konsultuje z nią diagnozę? Potrząsnęła głową i wzięła do ręki kartkę, którą trzymał przed jej nosem. Nie miała do czego się przyczepić. Wszystko skrupulatnie zaplanował i opisał. Była pod wrażeniem. Czuła, że awansuje szybciej, niż się tego spodziewała.

- Mam tylko jedno pytanie – zaczęła uśmiechając się nieznacznie. - Dlaczego jeszcze nie ma cię w pokoju pacjenta?
- Naprawdę mam to zrobić?
- Owszem. Jak skończysz to przyjdź do mnie. Pokażę Ci parę notatek. Może wpadniesz na jakiś dobry pomysł – dodała i popędziła go. Gdy została w gabinecie sama uprzątnęła nieco notatki, które zostawił na swoim biurku i rozsiadła się w fotelu. Wyjęła z szuflady plik kartek i przejrzała je pobieżnie wybierając te, które chciała pokazać blondynowi.


Stwierdzenie, że Fred był niezadowolony widząc ponownie Dracona było sporym niedopowiedzeniem. Prawie uciekł słysząc, że to blondyn ma leczyć ranę, która stawiała opór.

- Nie zgadzam się. Chcę kogoś kompetentnego. Mam w planach wysadzić jeszcze kilka kociołków i stworzyć coś wielkiego.
- Nie panikuj. Nie mam w planach cię okaleczać tylko pomóc. Hermiona mi to zleciła. Sądzisz, że podjęła złą decyzję?

Rudziecel zamilkł, choć wciąż nie wyglądał na zadowolonego. Draco raz dwa uporał się z raną, która zaczęła dochodzić do siebie. Kilka dni szczególnej uwagi i nie będą mieli się czym martwić. Jednym machnięciem różdżki odesłał wszystkie eliksiry i maści na swoje miejsce po czym bez słowa opuścił salę i wrócił do gabinetu Hermiony.

- Albo mi się wydaje albo fretka się zmieniła – powiedział po chwili ciszy George spoglądając niepewnie na brata.
- Tacy, jak on nigdy się nie zmieniają.
- Daj spokój. Pracuje z Hermioną. Musi mu ufać, skoro zleciła mu leczenie ciebie. Poza tym słyszałeś, jaką teraz ma opinie. Nigdzie nie może znaleźć sobie miejsca przez ojca. Spędził sporo czasu zamknięty w rezydencji zanim zdecydował się pracować tutaj. Pewnie gdyby nie pomoc Hermiony dalej tkwiłby w czarnej dupie.

Fred zamyślił się. Choć nie chciał mówić tego głośno, to przyznawał bratu rację. Draco wcale nie miał po wojnie łatwego życia. Wylądował na marginesie społeczeństwa. I chociaż kiedyś życzył mu tego z całego serca tak teraz nie potrafił żywić do niego tej chorej nienawiści. Nie byli już dziećmi a to nie był Hogwart. Kiedyś trzeba dorosnąć i przestać płacić za błędy rodziców.

sobota, 10 listopada 2012

Rozdział 2

trochę późno, ale jest. Mam nadzieję, że się spodoba :)


~~ * ~~

Operacja, choć ciężka zakończyła się pomyślnie. Wszyscy zrobili, co mogli, by pomóc pacjentowi. Teraz pozostało jedynie czekać i doglądać, czy wszystko przebiega tak, jak powinno. Hermiona odetchnęła opadając na fotel w swoim gabinecie. Była wykończona. Odesłała Malfoya do domu. Buntował się, ale powiedziała mu, że bardziej jej się przyda na nocnym dyżurze, więc grymasząc niczym pięciolatek wrócił do domu. Ciche pukanie do drzwi przerwało jej zadumę. W szparze pojawiła się ruda czupryna.

- Wejdź George. Czekam na ciebie.

Mężczyzna wszedł do gabinetu ze spuszczoną głową. Doskonale wiedział, co go teraz czeka.

- Czy wam do reszty odbiło? Zamieniliście się na mózgi z gumochłonem? Przecież wszyscy wiedzą, że tych dwóch składników pod żadnym pozorem nie należy łączyć. Jak mogliście być tak lekkomyślni? Fred mógł zginąć- wyrzuciła z siebie dziewczyna, dając upust napięciu, które towarzyszyło jej odkąd ujrzała rudą czuprynę na łóżku szpitalnym.
- Wiem Hermiono, naprawdę. Szukaliśmy zamiennika, ale Fred nie chciał czekać dłużej i postanowił zaryzykować. Nie zdążyłem go powstrzymać.
- Mogliście zgłosić się do mnie. Przecież wiesz, że wiem całkiem sporo na ten temat a jeśli nie mam czegoś w głowie, to wiem, gdzie tego szukać.

W gabinecie zapadła cisza przerywana ich miarowymi oddechami. Hermiona przymknęła powieki próbując uspokoić myśli. Było tak blisko. Jeszcze chwila i nie mieliby kogo ratować.

- Co teraz z nim będzie?- zapytał po chwili George zerkając na kobietę niepewnym wzrokiem.
- Będzie musiał zostać tutaj przynajmniej dwa tygodnie na obserwacji. Musimy się upewnić, że wszystko goi się tak, jak powinno. A później pomyślimy, co dalej z nim zrobić. Mam nadzieję, że to chociaż na trochę ostudzi jego temperament.

Dziewczyna sama w to nie wierzyła. Nic nie było w stanie powstrzymać tej dwójki przed eksperymentowaniem. Żyli, by kombinować. Oby to kombinowanie nie pozbawiło ich w końcu życia. Po krótkiej rozmowie na temat tego, co rudzielcowi wolno a czego nie, Hermiona została sama w pokoju. George poszedł czuwać przy bracie, który niedługo powinien się wybudzić. Musiała coś zrobić, żeby uchronić ich przed najgorszym. Tylko co? Mogła im zaproponować pomoc, ale czy uda jej się wcisnąć cokolwiek w napięty grafik i nadzór nad Malfoyem? Musiała to dobrze przemyśleć. Zebrała swoje rzeczy i ruszyła do domu. Potrzebowała odrobiny snu przez nocnym dyżurem. Miała nadzieję, że w tym czasie nikt nie będzie jej pilnie potrzebować na oddziale.



Te kilka godzin przeminęło nadspodziewanie szybko. Gdy wróciła do szpitala na swoją zmianę Draco już na nią czekał z plikiem kart do uzupełnienia i podpisania.

- Długo czekałeś?- zapytała otwierając drzwi swojego gabinetu i wpuszczając go do środka. Położył papiery na biurku i rozsiadł się wygodnie w jednym z foteli.
- Przyszedłem może z pół godziny przed tobą. Byłem zapytać, co z mamą i zeszłem tutaj. Przywitał mnie ten oto plik kartek.- Wskazał dłonią na biurko. Hermiona westchnęła cicho. Miała nadzieję, że blondyn raz dwa wszystko pojmię i będzie mógł jej pomagać także w kwestii papierkowej.
- Później się tym zajmę. Wiadomo, co z twoją matką?
- Nie chcieli mi powiedzieć nic konkretnego- powiedział ponuro chłopak. Dziewczyna pokręciłą głową. Jak bardzo lubiła swoją pracę i ludzi z urazówki, tak ci z oddziału zamkniętego byli jacyś dziwni. Nie dało rady się z nimi porozumieć. Za zamkniętymi drzwiami stworzyli swój własny świat i naprawdę niewiele osób do niego wpuszczali. Hermiona zaliczała się do tego zacnego grona.
- Zrobię obchód, sprawdzę, jak się mają rany Weasleya i pójdę się dowiedzieć, co z Narcyzą. Tymczasem ruszaj swój arystokratyczny tyłek, bo idziesz ze mną na spacerek. Pewnie znienawidzisz obchód tak, jak większość uzdrowicieli.
- Ty się mojego arystokratycznego tyłka nie czepiaj, bo jest bez skazy- powiedział Draco udając urażonego. Hermiona zaśmiała się cicho kręcąc głową. Gdyby ktoś trzy lata temu powiedział jej, że dogada się z Malfoyem, to z miejsca odesłałaby go właśnie tutaj. Na piętro z oddziałem zamkniętym. Patrząc na to teraz nie widziała w tym nic dziwnego. Mogłaby nawet rzec, że z blondynem ma lepszy kontakt niż ze swoimi przyjaciółmi, którzy kompletnie o niej zapomnieli. Ciekawiło ją, czy Ron pofatyguje się chociaż, by odwiedzić brata.

Zarzuciła na ramiona fartuch i ruszyła na obchód. Lubiła tą część swojej pracy i chyba stanowiła wyjątek. Podobało jej się, że ma kontakt ze swoimi pacjentami. To czyniło jej pracę mniej przedmiotową. W końcu miała im pomagać i miło było usłyszeć słowa wdzięczności za okazaną troskę. Draco dzielnie kroczył obok niej, co chwilę zerkając jej przez ramię i sprawdzając, kogo mają następnego na liście.

- No to został nam tylko rudzielec- powiedziała Hermiona uśmiechając się delikatnie. Na twarzy blondyna pojawił się grymas. Dziewczyna otwarła dzrzwi do pokoju, w którym leżał Fred.
- Jak się czujesz?
- Byłoby lepiej, gdybym nie musiał oglądać tej tlenionej mordy na dobranoc- powiedział słabym głosem chłopak. O dziwo Draco nie zareagował na te słowa. Podszedł do łóżka i wykonał wszystkie podstawowe badania. Przekazał Hermionie wyniki i opuścił pokój mówiąc, że przejrzy karty, które zostały w gabinecie i uzupełni to, co zapamiętał z obchodu.
- Mógłbyś być grzeczniejszy, dzięki niemu tak szybko mogłam się tobą zająć. Jak na bardzo chorego nie brak ci energii do wkurzania ludzi. Parę osób się na ciebie skarżyło- powiedziała dziewczyna siadając na skraju łóżka.
- Tak już czasem bywa- odparł rudzielec wzruszając ramionami. Jego twarz powoli wracała do normy. Niemal cała opuchlizna już zeszła. Tu i ówdzie rany zabliźniały się pozostawiając po sobie delikatny, niemal nie dostrzegalny ślad. Hermiona była dumna z pracy, którą wspólnymi siłami wykonali. Chłopak bez większych problemów będzie mógł wrócić do życia, które wcześniej wiódł.
- I co ja mam z tobą zrobić?- zapytała, patrząc na niego z rezygnacją.
- Nic nie musisz robić. Tylko wypuść mnie do domu, żebym mógł dalej eksperymentować.
- Po moim trupie. Od teraz nie będziesz przeprowadzał absolutnie żadnych eksperymentów na substancjach niestabilnych bez mojego nadzoru. Nie zamierzam odwiedzać cię na cmentarzu.
- Za bardzo się przejmujesz- mruknął rudzielec. Wcale nie podobał mu się pomysł nadzoru. Nie miał przecież pięciu lat. Nawet ich matka nie przejmowała się tym, co razem z bratem wyczyniali. Oboje przestali się liczyć, odkąd Ron stał się wysoko postawionym pracownikiem Ministerstwa. Zupełnie, jakby został jedynakiem. Parę razy dostali nawet lisy od Ginny, w których pytała, czy wszystko w domu wporządku, bo od dwóch tygodni czeka na odpowiedź od mamy. List oczywiście dotarł, ale zapodział się w stercie innych, które dostała od Rona i znajomych, gratulujących jej tak dobrze sytuowanego syna.

- Fred rozejrzyj się. Jedyną osobą, która przejęła się twoim losem był George. Teraz odpowiadam za ciebie ja. Kto inny ma zadbać o to, byście się oboje nie pozabijali?
- Ale musisz pracować- próbował bronić się chłopak. Aż za dobrze pamiętał, jak surowa była Hermiona. Doceniał jej troskę, choć uważał za zbędną i zagrażającą ich rozwijaniu się.
- Draco niedługo otrzyma tytuł uzdrowiciela i przejmie część moich obowiązków. Już teraz całkiem sporo robi i to sam z siebie. A biorąc pod uwagę ostatnie zdarzenia na pewno będzie mu zależało, by jak najszybciej osiągnąć pełne uprawnienia.

W pokoju zapanowała cisza. Rudzielec założył ręce na piersi w akcie protestu. Wiedział doskonale, że niczego tym nie wskóra. Świat był okrutnie niesprawiedliwy. Byli tak blisko wynalezienia czegoś, na co do tej pory nikt jeszcze nie wpadł. Teraz ich badania będą trwać wieki. Hermiona śmiała się w duchu z miny Freda. Była w stanie wyobrazić sobie, jak teraz przeklinał ją w myślach. Niestety niewiele mógł w tej kwestii zrobić. Albo zgodzi się na jej nadzór, albo ona zadba o to, by nie mieli dostepu do niezbędnych składników.

- Nienawidzę kobiet, które mają za wiele władzy- mruknał poddając się. Dziewczyna zachichotała.
- Nie mam za wiele władzy, jak to ująłeś. Po prostu mam chody tam, gdzie trzeba- posłała mu promienny uśmiech i wyszła z pokoju. Musiała jeszcze dokończyć wypisywać karty. Ciekawiło ją, jak wiele zdołał uzupełnić blondyn. Nagle przypomniała sobie, że miała coś jeszcze załatwić. Skręciła w prawo i ruszyła w stronę korytarza prowadzącego na oddział zamknięty.

Dopiero widok Narcyzy Malfoy przywiązanej do łóżka uświadomił jej, jak wielką przysługę zrobili Draconowi pracownicy tego oddziału, nie wpuszczając go tutaj. Ten widok na pewno by go załamał. Krótka rozmowa z dyżurnym uzdrowicielem dała jej wgląd na obecny stan kobiety. Wymienili parę fachowych uwag, dziewczyna podsunęła pomysł zastosowania terapii łączonej, której do tej pory nie wyprobowano na kobiecie, wciąż uspokajając ją zaklęciami, po czym pożegnała się i udała do swojego gabinetu.

Blondyn dzielnie wypisywał dane w kartach. Pochylał się tak nisko, że niemal dotykał nosem blat biurka. Dziewczyna weszła po cicho do środka i zasiadła na wygodnym fotelu, który wcześniej zajmował Draco. Przyglądała mu się w ciszy. Z każdym dniem zaskakiwał ją coraz bardziej. Intrygowało ją, jak różny potrafi być.

- Co z rudzielcem?- zapytał niby od niechcenia, nawet nie unosząc wzroku znad obecnie wypisywanej karty.
- Jest załamany. Zabroniłam mu eksperymentowania bez mojego nadzoru.
- Jak zamierzasz go pilnować, skoro niemal mieszkasz tutaj?- zapytał, wreszcie na nią spoglądając. W jego oczach czaiła się obawa. Chwilę zajęło dziewcznie zrozumienie, skąd się wzięła.
- Jeszcze troche sobie poleży grzecznie w łóżeczku. Do tego czasu ty uzyskasz tytuł uzdrowiciela i przejmiesz część moich obowiązków a wtedy ja znajdę chwilę, by brać udział w ich szaloncyh zabawach.

Chłopak przez chwilę milczał, analizując jej słowa. Nie do końca rozumiał jej motywy.

- Dlaczego chcesz im pomóc? Nigdy nie byliście specjalnie blisko. Trzymałaś się z Wiewiórem i Zbawcą świata. Czasem jeszcze plątała się przy was ta mała, jak jej tam- powiedział patrząc na nią uważnie.
- Są częścią mojego świata. Za wiele osób straciłam podczas wojny, jeszcze więcej odeszło ode mnie lub zapomniało, że ktoś taki jak ja istnieje. Nie chcę tracić tego, co wciąż mam w zasięgu wzroku- powiedziała cicho Hermiona. Choć tak bardzo się starała, nie potrafiła przejść obojętnie obok tego, jak potraktowali ją przyjaciele. Po tym wszystkim, co razem przeszli wierzyłą, że ich przyjaźń nigdy się nie skończy. Nie była w stanie przewidzieć, że tak błahy powód zaważy na latach, podczas których wspólnie stawiali czoła nieznanemu, by w końcu doprowadzić do upadku Voldemorta.

- Może to najwyższy czas, by znaleźć sobie nowych przyjaciół- powiedział cicho blondyn. Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu.
- Pewnie masz rację. Może to chore, ale cieszę się, że tutaj trafiłeś, Draco- rzekła spoglądając na chłopaka, który powrócił do swojej pracy. Westchnęła cicho, zebrała wypisane już karty i udała się do dyżurki.
- Ja też się cieszę, że tu trafiłem- wyszeptał chłopak, gdy za Hermioną zamknęły się drzwi. Wreszcie udało mu się znaleźć miejsce dla siebie, gdzie był akceptowany i szanowany. Nigdy nie sądził, że to wszystko i jeszcze więcej będzie zawdzięczać komuś, kto tak wiele razy przez niego cierpiał. Swoją ciężką pracą i pomocą chciał wynagrodzić jej lata poniżania. Był wdzięczny Merlinowi, że dziewczyna okazała się być lepszym człowiekiem od niego. Mimo władzy, którą nad nim miała, nie wykorzystała jej, by się zemścić. Wręcz przeciwnie. Ofiarowała mu pomoc, wsparcie i wstawiła się za nim, czyniąc ze szpitala jedyne miejsce, w którym czuł się naprawdę dobrze. Nie potrafił pojąć, dlaczego Potter i Weasley zrezygnowali z przyjaźni z tak wspaniałą osobą.
- Idioci- mruknął do siebie. Westchnął spoglądając na stos kart przed sobą i ponownie zabrał się do ich wypisywania.

niedziela, 28 października 2012

Rozdział 1


Świat czarodziejów, po wielu latach życia w ciągłym strachu mógł wreszcie odetchnąć. Voldemort został pokonany. Dla wielu była to szansa na nowe, lepsze życie. Wszystko powoli wracało do upragnionej normy. Odbudowywano Hogwart, który podczas wojny ucierpiał najbardziej. Wielu uczniów z ostatniego roku a także tych, którzy szkołę już ukończyli, przybyło, by pomóc. Po burzy wzeszło upragnione słońce. Hermiona, Ron, Harry a także inni ich znajomi mimo gruzów, które walały się po całym zamku, ukończyło szkołę. Zdali egazminy, które były przepustką do dorosłości. Zarówno Harry, jak i Ron, gdy tylko skończyli pomagać, przyjęli posady w Ministerstwie Magii. Szybko pięli się po szczeblach kariery robiąc wszystko, co było w ich mocy, by jak najszybciej przywrócić ich światu ład i porządek. Wciąż istniało wiele miejsc, które należało odbudować. Hermiona mimo liczynych ofert nie zgodziła się na pracę za biurkiem. Urodziła się, by działać. Chciała pokazać, na co ją stać. Miała do zaoferowania coś więcej, niż zgrabny podpis na stercie papierów. Mimo namowy przyjaciół poprosiła o posadę w szpitalu. Z chęcią i wdzięcznością przyjęto jej pomoc zaraz po wojnie. Pracowała za trzech, spędzając dzień i noc na leczeniu poszkodowanych. Szpital z otwartymi ramionami powitał ją w swych progach. Hermiona Granger została stażystką, by już po kilku miesiącach otrzymać własny gabinet i tytuł Uzdrowiciela. Była jednym z najlepszych magomedyków.


Wszyscy ciężko pracowali, by ich życie mogło wyglądać tak, jak wyglądało teraz – po dwóch latach od ostatecznej bitwy, po której nie został ślad. Mgliste wspomnienie czasów, w których większość z nich wegetowała, a nie żyła naprawdę. Wielu musiało nauczyć się funkcjonować w świecie bez Voldemorta, gdzie nie było ciągłych zaginięć, morderstw i mrocznych znaków na każdym kroku. Wszystko powoli się statkowało i toczyło spokojnym torem.


Hermiona właśnie kończyła swoją zmianę. Jeszcze tylko ostatni podpis i była wolna. Wróci do szpitala dopiero następnego wieczora na swój nocny dyżur. Kochała je. Najwięcej się wtedy działo a ona uwielbiała mieć ręce pełne roboty. Chciała czuć się potrzebna. W ciągu tych dwóch lat wiele w jej życiu się zmieniło. Sprzedała dom rodziców i kupiła małe mieszkanie w pobliżu pracy, żeby być pod ręką i nie musieć bez przerwy się teleportować. Nienawidziła tego uczucia. Mimo starań nie udało jej się odnaleźć rodziców. Pogodziła się z tym mając nadzieję, że wiodą szczęśliwe życie. Osłabił się także jej kontakt z przyjaciółmi. Gdy oni podpisywali papiery i chodzili na firmowe bankiety niczym gwiazdy, ona ciężko pracowała. Czasem spędzała w szpitalu po dwadzieścia godzin. Była świadoma, że to praca na pełen etat. Nie mogła sobie pozwolić na obijanie. Ludzie każdego dnia potrzebowali pomocy. I zawsze mogli liczyć, że Hermiona się nimi zajmie. Jako jedyna wśród grupy młodych uzdrowicieli nie miała chłopaka, narzeczonego czy męża i rodziny. Była więc do dyspozycji przez całą dobę, co reszta skrzętnie wykorzystywała. Nie przeszkadzało jej to jednak. Nienawidziła siedzieć w mieszkaniu. Cisza nieprzyjemnie uświadamiała jej, że nie ma już nikogo.

Uczucie, które zrodziło się w niej pod koniec szóstej klasy względem Rona osłabło już podczas odbudowy szkoły, gdy całe dnie spędzała w Skrzydle Szpitalnym praktycznie nie widując rudzielca. A później każdy poszedł w swoją stronę. Widywali się coraz rzadziej. W końcu dziewczyna uznała, że to nie ma sensu i zerwali. Już tydzień później Ron prowadzał się z jakąś długonogą blondynką, którą poznał na bankiecie dziękczynnym skierowanym do wszystkich tych, którzy przyczynili się do odbudowy ich świata. Hermiona także była zaproszona. W ostatniej chwili zdecydowała, że woli zostać w szpitalu. Jeszcze bardziej od teleportacji nienawidziła wymuszanych imprez, które tak naprawdę nie wnosiły absolutnie niczego do jej życia. A marnowanie czasu nie leżało w jej naturze. Dzień po owym bankiecie dostała sowę z podziękowaniem za pomoc. To zdecydowanie była kpina, nie podziękowanie. Kartka skończyła swój żywot w kominku. Dziewczyna nie miała czasu na zabawę.

Przytulnie urzadzone mieszkanie wcale nie zachęcało do spędzania w nim czasu. Hermiona opadła na fotel w niewielkim salonie i odetchnęła. Było stosunkowo wcześnie, postanowiła więc wziąć gorącą kąpiel, by zrelaksować się po cieżkim dniu w pracy. Przyszedł dzisiaj do nich nowy stażysta. Niemal zadławiła się kawą, gdy ujrzała w swoim biurze Malfoya. Był ostatnią osobą, po której spodziewała się, że ubrudzi sobie ręce ciężką pracą. Wyobrażała go sobie zawsze za biurkiem, wydającego rozkazy wszystkim dokoła. Mimo że nie był kiepski, wciąż trzeba było nim pokierować. Nie radził sobie z organizacją i wciąż gubił się w labiryntach korytarzy. Nikogo to nie dziwiło. Każda osoba, która do nich dołącza ma problemy z orientacją. Wszystko przez to, że każda ściana wygląda tak samo i trzeba naprawdę się skupić, by się nie zgubić. Hermionie zajęło miesiąc opanowanie szpitala. Teraz mogła po nim chodzić z zamkniętymi oczami. Wierzyła, że Draco raz dwa wszystko pojmię, ale póki co potrzebował nadzoru, a ona jako jedyna miała na tyle cierpliwości i umiejętności, by poradzić sobie z nadmiarem pracy i dodatkową parą rąk, którą należało pokierować, by nie wyrządziły nikomu krzywdy. Z ciężkim sercem zgodziła się. Widziała, że chłopak nieco wydoroślał. Wojna go zmieniła. Stał się poważniejszy, nie wywyższał się i przestał patrzeć na wszystkich, jak na nic nie warte robaki. Odkąd w Proroku ukazała się wiadomość o pojmaniu i zamknięciu w Azkabanie jego ojca, rzadko można było go widywać na mieście. Unikał ludzi, którzy nie byli przyjaźnie do niego nastawieni. Z każdej strony bombardowano obelgami jego rodzinę. Każdy na jego miejscu wolałby się zamknąć w czterech ścianach. W szpitalu także krążyły nieprzyhylne komentarze. Choć nie wypowiadane na głos i tak docierały do uszu blondyna, co miało wpływ na jego pracę. Hermiona obiecała sobie, że porozmawia na ten temat ze znajomymi. Wszyscy w końcu są dorosłymi, odpowiedzialnymi za ludzkie życie osobami i czas, by zaczęli się tak zachowywać. Teraz Malfoy był jednym z nich.

Zdziwiła się, gdy po wyjściu z wanny zastała małą sówkę siedzącą na stoliku w salonie. Podeszła do niej i odebrała list. Ptak zahukał cicho i wyleciał przez otwarte okno. Dziewczyna przyjrzała się kopercie podejrzliwie. Jedyne listy które otrzymywała miały albo pieczęć szkoły albo szpitala. Ta nie posiadała żadnej. Zgrabne pismo, którym nakreślono dane nie było jej znane. Rozerwała kopertę i wyjęła krótki list. Przebiegła szybko wzrokiem po treści po czym z prędkością światła pognała do sypialni. Narzuciła na siebie pierwsze lepsze rzeczy i teleportowała się. Już chwilę później biegła żwirowaną alejką w stronę okazałego domu. W drzwiach czekał na nią Draco. Jego mina świadczyła o tym, że niewiele się zmieniło od czasu, gdy nakreślił list.

- Gdzie ona jest?- zapytała niemal od razu kobieta wchodząc za blondynem do wielkiego holu. Mężczyzna wskazał drzwi po lewej stronie. Hermiona niepewnie ruszyła we wskazane miejsce. Uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Wszystko było poprzewracane, połamane i zniszczone. A w samym centrum tego pobojowiska stała Narcyza Malfoy. W dłoni trzymała niemal pustą już butelkę czerwonego wina. Kilka innych walało się pod jej nogami. Mruczała coś do siebie i rozglądała się wokół, jakby nie poznawała miejsca, w którym się znajduje. Hermiona podeszła do niej ostrożnie i położyła dłoń na ramieniu. Narcyza odskoczyła, jakby dotyk kobiety ją parzył. Spojrzała na nią z przerażeniem i w akcie obrony rzuciła w nią butelką. Brunetce w ostatniej chwili udało się uniknąć zderzenia. Westchnęła i bardzo niechętnie uniosła w górę różdżkę. Nim starsza kobieta zdołała zareagować, Hermiona rzuciła w jej stronę zaklęcie uspokajające.

- Będziesz musiał mi pomóc- powiedziała zwracając się do Dracona, kóry stał w drzwiach. Był załamany i wyglądał okropnie. Widocznie musiał długo zmagać się z matką zanim zdecydował się poprosić o pomoc. Kobieta dojrzała na jego ramieniu ranę. Mężczyzna chyba nie miał tyle szczęścia, co ona i nie udało mu się uniknąć bliskiego kontaktu z butelką.
- Co mam robić?- zapytał podchodząc do niej.
- Musimy ją zabrać do szpitala. Złap ją z drugiej strony, sama nie dam rady jej utrzymać.

Mężczyzna wykonał polecenie Hermiony i już po chwili wszyscy troje stali w korytarzu prowadzacym na oddział zamknięty. Ciche westchnienie wyrwało się z ust blondyna. Najpierw zamknęli jego ojca, teraz matkę.
- Nie martw się. Wszyscy zrobią, co w ich mocy, by jej pomóc. Jesteś teraz jednym z nas. Czas, byś przestał płacić za błędy rodziców- powiedziała cicho Hermiona kładąc dłoń na jego ramieniu. Uśmiechnęła się do niego delikatnie i zeszła na dół, by zarejestrować pobyt Narcyzy Malfoy. Nie dane jej jednak było w spokoju wypisać karty.

- Hermiona! Jak dobrze, że tu jesteś. Właśnie miałem po ciebie pisać. Ostry przypadek. Potrzebujemy cię natychmiast- Mark, jej szef nie miał zbyt ciekawej miny. To nie wróżyło niczego dobrego.
- Co tym razem się stało?- zapytała z rezgnacją kobieta. Wszystko wskazywało na to, że dzisiejszej nocy także się nie wyśpi.
- Pacjent eksperymenował z zaklęciami i eliksirami. Chyba próbował coś stworzyć, ale przesadził. Ma ostry zespół pozaklęciowy i kilka paskudnych ran wywołanych eliksirem.
- Więc w drogę.

Oboje szybkim krokiem ruszyli w stronę sali, na której położono pacjenta. Hermiona zatrzymała się w drzwiach, gdy dostrzegła na poduszce rudą czuprynę. Na łóżku leżał Fred Weasley. Z trudem go poznała. Miał kilka paskudnych ran na twarzy, która zdążyła już nieco napuchnąć. W kącie pokoju stał załamany George. Podeszła do niego niepewnie. Musiała dowiedzieć się, z czym eksperymenowali. Nie chciała bardziej mu zaszkodzić.

- Hermiono błagam cię, pomóż mu- szepnął George, gdy opowiedział jej o eksperymencie.
- Zrobimy, co w naszej mocy. Nie pozwolę mu umrzeć- powiedziała cicho i ruszyła do łóżka. Wzięła głęboki wdech i zabrała się do pracy wydając innym polecenia.
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X