niedziela, 28 października 2012

Rozdział 1


Świat czarodziejów, po wielu latach życia w ciągłym strachu mógł wreszcie odetchnąć. Voldemort został pokonany. Dla wielu była to szansa na nowe, lepsze życie. Wszystko powoli wracało do upragnionej normy. Odbudowywano Hogwart, który podczas wojny ucierpiał najbardziej. Wielu uczniów z ostatniego roku a także tych, którzy szkołę już ukończyli, przybyło, by pomóc. Po burzy wzeszło upragnione słońce. Hermiona, Ron, Harry a także inni ich znajomi mimo gruzów, które walały się po całym zamku, ukończyło szkołę. Zdali egazminy, które były przepustką do dorosłości. Zarówno Harry, jak i Ron, gdy tylko skończyli pomagać, przyjęli posady w Ministerstwie Magii. Szybko pięli się po szczeblach kariery robiąc wszystko, co było w ich mocy, by jak najszybciej przywrócić ich światu ład i porządek. Wciąż istniało wiele miejsc, które należało odbudować. Hermiona mimo liczynych ofert nie zgodziła się na pracę za biurkiem. Urodziła się, by działać. Chciała pokazać, na co ją stać. Miała do zaoferowania coś więcej, niż zgrabny podpis na stercie papierów. Mimo namowy przyjaciół poprosiła o posadę w szpitalu. Z chęcią i wdzięcznością przyjęto jej pomoc zaraz po wojnie. Pracowała za trzech, spędzając dzień i noc na leczeniu poszkodowanych. Szpital z otwartymi ramionami powitał ją w swych progach. Hermiona Granger została stażystką, by już po kilku miesiącach otrzymać własny gabinet i tytuł Uzdrowiciela. Była jednym z najlepszych magomedyków.


Wszyscy ciężko pracowali, by ich życie mogło wyglądać tak, jak wyglądało teraz – po dwóch latach od ostatecznej bitwy, po której nie został ślad. Mgliste wspomnienie czasów, w których większość z nich wegetowała, a nie żyła naprawdę. Wielu musiało nauczyć się funkcjonować w świecie bez Voldemorta, gdzie nie było ciągłych zaginięć, morderstw i mrocznych znaków na każdym kroku. Wszystko powoli się statkowało i toczyło spokojnym torem.


Hermiona właśnie kończyła swoją zmianę. Jeszcze tylko ostatni podpis i była wolna. Wróci do szpitala dopiero następnego wieczora na swój nocny dyżur. Kochała je. Najwięcej się wtedy działo a ona uwielbiała mieć ręce pełne roboty. Chciała czuć się potrzebna. W ciągu tych dwóch lat wiele w jej życiu się zmieniło. Sprzedała dom rodziców i kupiła małe mieszkanie w pobliżu pracy, żeby być pod ręką i nie musieć bez przerwy się teleportować. Nienawidziła tego uczucia. Mimo starań nie udało jej się odnaleźć rodziców. Pogodziła się z tym mając nadzieję, że wiodą szczęśliwe życie. Osłabił się także jej kontakt z przyjaciółmi. Gdy oni podpisywali papiery i chodzili na firmowe bankiety niczym gwiazdy, ona ciężko pracowała. Czasem spędzała w szpitalu po dwadzieścia godzin. Była świadoma, że to praca na pełen etat. Nie mogła sobie pozwolić na obijanie. Ludzie każdego dnia potrzebowali pomocy. I zawsze mogli liczyć, że Hermiona się nimi zajmie. Jako jedyna wśród grupy młodych uzdrowicieli nie miała chłopaka, narzeczonego czy męża i rodziny. Była więc do dyspozycji przez całą dobę, co reszta skrzętnie wykorzystywała. Nie przeszkadzało jej to jednak. Nienawidziła siedzieć w mieszkaniu. Cisza nieprzyjemnie uświadamiała jej, że nie ma już nikogo.

Uczucie, które zrodziło się w niej pod koniec szóstej klasy względem Rona osłabło już podczas odbudowy szkoły, gdy całe dnie spędzała w Skrzydle Szpitalnym praktycznie nie widując rudzielca. A później każdy poszedł w swoją stronę. Widywali się coraz rzadziej. W końcu dziewczyna uznała, że to nie ma sensu i zerwali. Już tydzień później Ron prowadzał się z jakąś długonogą blondynką, którą poznał na bankiecie dziękczynnym skierowanym do wszystkich tych, którzy przyczynili się do odbudowy ich świata. Hermiona także była zaproszona. W ostatniej chwili zdecydowała, że woli zostać w szpitalu. Jeszcze bardziej od teleportacji nienawidziła wymuszanych imprez, które tak naprawdę nie wnosiły absolutnie niczego do jej życia. A marnowanie czasu nie leżało w jej naturze. Dzień po owym bankiecie dostała sowę z podziękowaniem za pomoc. To zdecydowanie była kpina, nie podziękowanie. Kartka skończyła swój żywot w kominku. Dziewczyna nie miała czasu na zabawę.

Przytulnie urzadzone mieszkanie wcale nie zachęcało do spędzania w nim czasu. Hermiona opadła na fotel w niewielkim salonie i odetchnęła. Było stosunkowo wcześnie, postanowiła więc wziąć gorącą kąpiel, by zrelaksować się po cieżkim dniu w pracy. Przyszedł dzisiaj do nich nowy stażysta. Niemal zadławiła się kawą, gdy ujrzała w swoim biurze Malfoya. Był ostatnią osobą, po której spodziewała się, że ubrudzi sobie ręce ciężką pracą. Wyobrażała go sobie zawsze za biurkiem, wydającego rozkazy wszystkim dokoła. Mimo że nie był kiepski, wciąż trzeba było nim pokierować. Nie radził sobie z organizacją i wciąż gubił się w labiryntach korytarzy. Nikogo to nie dziwiło. Każda osoba, która do nich dołącza ma problemy z orientacją. Wszystko przez to, że każda ściana wygląda tak samo i trzeba naprawdę się skupić, by się nie zgubić. Hermionie zajęło miesiąc opanowanie szpitala. Teraz mogła po nim chodzić z zamkniętymi oczami. Wierzyła, że Draco raz dwa wszystko pojmię, ale póki co potrzebował nadzoru, a ona jako jedyna miała na tyle cierpliwości i umiejętności, by poradzić sobie z nadmiarem pracy i dodatkową parą rąk, którą należało pokierować, by nie wyrządziły nikomu krzywdy. Z ciężkim sercem zgodziła się. Widziała, że chłopak nieco wydoroślał. Wojna go zmieniła. Stał się poważniejszy, nie wywyższał się i przestał patrzeć na wszystkich, jak na nic nie warte robaki. Odkąd w Proroku ukazała się wiadomość o pojmaniu i zamknięciu w Azkabanie jego ojca, rzadko można było go widywać na mieście. Unikał ludzi, którzy nie byli przyjaźnie do niego nastawieni. Z każdej strony bombardowano obelgami jego rodzinę. Każdy na jego miejscu wolałby się zamknąć w czterech ścianach. W szpitalu także krążyły nieprzyhylne komentarze. Choć nie wypowiadane na głos i tak docierały do uszu blondyna, co miało wpływ na jego pracę. Hermiona obiecała sobie, że porozmawia na ten temat ze znajomymi. Wszyscy w końcu są dorosłymi, odpowiedzialnymi za ludzkie życie osobami i czas, by zaczęli się tak zachowywać. Teraz Malfoy był jednym z nich.

Zdziwiła się, gdy po wyjściu z wanny zastała małą sówkę siedzącą na stoliku w salonie. Podeszła do niej i odebrała list. Ptak zahukał cicho i wyleciał przez otwarte okno. Dziewczyna przyjrzała się kopercie podejrzliwie. Jedyne listy które otrzymywała miały albo pieczęć szkoły albo szpitala. Ta nie posiadała żadnej. Zgrabne pismo, którym nakreślono dane nie było jej znane. Rozerwała kopertę i wyjęła krótki list. Przebiegła szybko wzrokiem po treści po czym z prędkością światła pognała do sypialni. Narzuciła na siebie pierwsze lepsze rzeczy i teleportowała się. Już chwilę później biegła żwirowaną alejką w stronę okazałego domu. W drzwiach czekał na nią Draco. Jego mina świadczyła o tym, że niewiele się zmieniło od czasu, gdy nakreślił list.

- Gdzie ona jest?- zapytała niemal od razu kobieta wchodząc za blondynem do wielkiego holu. Mężczyzna wskazał drzwi po lewej stronie. Hermiona niepewnie ruszyła we wskazane miejsce. Uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Wszystko było poprzewracane, połamane i zniszczone. A w samym centrum tego pobojowiska stała Narcyza Malfoy. W dłoni trzymała niemal pustą już butelkę czerwonego wina. Kilka innych walało się pod jej nogami. Mruczała coś do siebie i rozglądała się wokół, jakby nie poznawała miejsca, w którym się znajduje. Hermiona podeszła do niej ostrożnie i położyła dłoń na ramieniu. Narcyza odskoczyła, jakby dotyk kobiety ją parzył. Spojrzała na nią z przerażeniem i w akcie obrony rzuciła w nią butelką. Brunetce w ostatniej chwili udało się uniknąć zderzenia. Westchnęła i bardzo niechętnie uniosła w górę różdżkę. Nim starsza kobieta zdołała zareagować, Hermiona rzuciła w jej stronę zaklęcie uspokajające.

- Będziesz musiał mi pomóc- powiedziała zwracając się do Dracona, kóry stał w drzwiach. Był załamany i wyglądał okropnie. Widocznie musiał długo zmagać się z matką zanim zdecydował się poprosić o pomoc. Kobieta dojrzała na jego ramieniu ranę. Mężczyzna chyba nie miał tyle szczęścia, co ona i nie udało mu się uniknąć bliskiego kontaktu z butelką.
- Co mam robić?- zapytał podchodząc do niej.
- Musimy ją zabrać do szpitala. Złap ją z drugiej strony, sama nie dam rady jej utrzymać.

Mężczyzna wykonał polecenie Hermiony i już po chwili wszyscy troje stali w korytarzu prowadzacym na oddział zamknięty. Ciche westchnienie wyrwało się z ust blondyna. Najpierw zamknęli jego ojca, teraz matkę.
- Nie martw się. Wszyscy zrobią, co w ich mocy, by jej pomóc. Jesteś teraz jednym z nas. Czas, byś przestał płacić za błędy rodziców- powiedziała cicho Hermiona kładąc dłoń na jego ramieniu. Uśmiechnęła się do niego delikatnie i zeszła na dół, by zarejestrować pobyt Narcyzy Malfoy. Nie dane jej jednak było w spokoju wypisać karty.

- Hermiona! Jak dobrze, że tu jesteś. Właśnie miałem po ciebie pisać. Ostry przypadek. Potrzebujemy cię natychmiast- Mark, jej szef nie miał zbyt ciekawej miny. To nie wróżyło niczego dobrego.
- Co tym razem się stało?- zapytała z rezgnacją kobieta. Wszystko wskazywało na to, że dzisiejszej nocy także się nie wyśpi.
- Pacjent eksperymenował z zaklęciami i eliksirami. Chyba próbował coś stworzyć, ale przesadził. Ma ostry zespół pozaklęciowy i kilka paskudnych ran wywołanych eliksirem.
- Więc w drogę.

Oboje szybkim krokiem ruszyli w stronę sali, na której położono pacjenta. Hermiona zatrzymała się w drzwiach, gdy dostrzegła na poduszce rudą czuprynę. Na łóżku leżał Fred Weasley. Z trudem go poznała. Miał kilka paskudnych ran na twarzy, która zdążyła już nieco napuchnąć. W kącie pokoju stał załamany George. Podeszła do niego niepewnie. Musiała dowiedzieć się, z czym eksperymenowali. Nie chciała bardziej mu zaszkodzić.

- Hermiono błagam cię, pomóż mu- szepnął George, gdy opowiedział jej o eksperymencie.
- Zrobimy, co w naszej mocy. Nie pozwolę mu umrzeć- powiedziała cicho i ruszyła do łóżka. Wzięła głęboki wdech i zabrała się do pracy wydając innym polecenia.
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X