Dzień był pochmurny i wszystko wskazywało na to, że niedługo spadnie deszcz. Hermiona z niezadowoloną miną przekraczała próg swojego gabinetu. Powinna mieć dzisiaj wolne, ale pół godziny temu dostała telefon, że Draco nie stawił się w pracy, więc musi go zastąpić. Opadła na swój fotel i sięgnęła po notatki, które wczoraj zostawił jej Draco, by w wolnej chwili do nich zajrzała. Miała nadzieję, że blondyn po prostu zaspał i lada moment zjawi się w jej biurze przepraszając i odsyłając ją do domu. Miała już plany na ten dzień i nie obejmowały one nadprogramowych godzin na izbie przyjęć.
Zerknęła na zegar wiszący przy drzwiach. Nadszedł czas na obchód, a Dracona nadal nie było. Powoli zaczynała się martwić. On nigdy nie opuścił dnia pracy. Nigdy nawet nie wyszedł wcześniej. Zawsze zostawał po godzinach. Z każdą kolejną myślą niepokoiła się bardziej. W końcu postanowiła przerwę na lunch poświęcić na odwiedziny w jego rezydencji.
Fred niespokojnie krzątał się koło kociołka. Chciał zaskoczyć Hermionę postępami, które były w dużej mierze jej zasługą. Liczył, że odwiedzi ich wieczorem razem z tlenionym tak, jak to sobie zaplanowali na początku tygodnia. Ognista whisky już się chłodziła, a pyszności, które zamówili w Trzech Miotłach lada moment powinny dotrzeć, by cierpliwie czekać na przybycie gości. Choć wciąż nie podobały mu się stosunki panujące między Hermioną a Draconem to musiał je zaakceptować. Widział, że dziewczynie zależy na tym, by blondyn czuł się dobrze chociaż w jej towarzystwie. W sumie to nawet go polubił. Tylko ta cholerna zazdrość, która wzięła się nie wiadomo skąd i dusiła go za każdym razem, gdy widział, jak ona uśmiecha się do niego w ten szczególny sposób.
- Jesteś idiotą – skarcił się kręcąc głową i zaglądając do bulgoczącego kociołka. Hermiona mogła przebierać w mężczyznach. Wątpił, że kiedykolwiek wzięłaby go pod uwagę. On sam do niedawna nie myślał o tym w ten sposób, ale coś się zmieniło. I to owe coś utrudniało mu dalszą współpracę z dziewczyną. Coraz trudniej panował nad emocjami, które wyrywały się jego wnętrza za każdym razem, gdy ona była obok.
- Bracie wszystko ok? - zapytał George wchodząc do laboratorium. Od jakiegoś czasu widział, że coś się z nim działo i chyba domyślał się co, ale nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Czekał, aż brat sam mu powie, o co chodzi.
- To nic takiego George. Poradzę sobie z tym.
- W porządku. A jak masz mały projekt?
- Niemal ukończony. Myślę, że Hermiona będzie z nas dumna.
- Na pewno.
Wreszcie nadeszła długo wyczekiwana przerwa na lunch. Hermiona niemal w locie zrzuciła z siebie szpitalny fartuch i pobiegła w miejsce deportacji, by jak najszybciej dostać się do Malfoy Manor. W duchu modliła się, by on tam był. I lepiej, żeby miał dobre wytłumaczenie.
Po chwili stała przed wielką, mosiężną bramą, za którą wiła się żwirowana alejka wiodąca wprost do wejściowych drzwi. Niepewnie uchyliła wrota i ruszyła przed siebie. Co prawda była tu już parę razy, ale i tak czuła się niczym intruz. Rozglądała się uważnie, choć wiedziała, że odkąd matka Malfoya znajduje się w szpitalu nikt prócz niego nie zamieszkuje posiadłości. Miała wrażenie, że minęły wieki, zanim wreszcie dotarła do drzwi. Zastukała kołatką i oczekiwała. Po drugiej stronie odpowiedziała jej cisza. Zastukała jeszcze raz. Znowu nic. Zdenerwowana wyjęła różdżkę z zamiarem wyważenia drzwi, gdy spostrzegła, że są lekko uchylone. Jeszcze bardziej zaniepokojona pchnęła je mocniej. Z cichym skrzypnięciem otwarły się na wystarczającą szerokość, by mogła wejść do środka. To, co zastała w holu sprawiło, że serce na moment jej stanęło. Wszystko było powywracane, połamane i zniszczone. Obrazy smętnie kołysały się na ścianach gotowe lada moment spaść. Niepewnie przeszła na wywróconym stoliczkiem i zajrzała do salonu. Zastała tam podobny widok do tego, który parę tygodni temu zmusił ją do zabrania matki Dracona na oddział zamknięty. Jednak jego nigdzie nie było.
- Draco?! - zawołała w przestrzeń sama nie wiedząc, po co to robi. To była olbrzymia posiadłość. Jeśli coś mu się stało to może nie zdążyć znaleźć go na czas. Posłała patronusa po bliźniaków mając nadzieję, że jej pomogą i rozpoczęła poszukiwania. Nie wiedziała, ile minęło czasu zanim usłyszała nawoływania. Szybko wróciła do holu i z ulgą powitała rudzielców.
- Dziękuję, że przyszliście. Nie mam pojęcia, co tu się stało, ale musimy znaleźć Dracona.
- Spokojnie. Znajdziemy go na czas – powiedział cicho Fred i po chwili wszyscy zajęci byli poszukiwaniami.
Musiało minąć sporo czasu, bo posiadłość zaczęła tonąć w mroku, zanim dotarło do niej nawoływanie George'a. Modląc się, by nie było aż tak źle puściła się biegiem w jego kierunku.
- Ohh mój boże – zawołała i upadłaby, gdyby nie silne ramiona Freda, które ją przytrzymały. Wtuliła się w niego ufnie próbując opanować szloch. W najgorszych koszmarach nie spodziewała się zastać takiego widoku. Wzięła kilka głębszych oddechów i podeszła do zmasakrowanego ciała. Rzuciła kilka zaklęć diagnozujących, kilka innych czarów i odetchnęła. Nie było jeszcze za późno. Wyczarowała magiczne nosze i umieściła na nich blondyna.
- Nic mu nie będzie? - zapytał Fred, który kroczył obok niej. Przeklinała w duchu blokady nałożone na posiadłość. Musiała wyjść poza jej teren, by móc się teleportować do szpitala, a liczyła się każda minuta.
- Mam taką nadzieję. Uff wreszcie koniec tej przeklętej alejki. Muszę się z nim teleportować do szpitala. Jeśli chcecie, to możecie poczekać w moim biurze aż będę wiedziała coś więcej.
Bliźniacy siedzieli niespokojnie w biurze Hermiony czekając na jakąś wiadomość. Sami byli zaskoczeni tym, że martwią się o zdrowie tej tlenionej fretki.
- Kto by pomyślał – powiedział Fred uśmiechając się pod nosem. Widząc zaskoczenie na twarzy brata dodał – martwimy się o zdrowie fretki. Gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że będzie mnie interesował jego los, to zabiłbym go śmiechem.
George pokiwał głową i zapatrzył się w zegar. Wskazówki posuwały się bardzo powoli doprowadzając go tym do szału. W końcu mruknął w stronę brata, że idzie do kawiarni po coś do picia i zniknął za drzwiami.
Kwadrans później do swojego gabinetu weszła Hermiona. Wyglądała na wyczerpaną, ale zadowoloną. Dostrzegając Freda, który wciąż czekał przyglądając się jej książką podeszła do niego i przytuliła się. Zdziwiony chłopak spojrzał na nią, ale odwzajemnił gest.
- Dziękuję, że tu jesteś – powiedziała cicho i pocałowała go w policzek.
- Nie ma za co. Będę zawsze jeśli tylko o to poprosisz.
Zerknęła na zegar wiszący przy drzwiach. Nadszedł czas na obchód, a Dracona nadal nie było. Powoli zaczynała się martwić. On nigdy nie opuścił dnia pracy. Nigdy nawet nie wyszedł wcześniej. Zawsze zostawał po godzinach. Z każdą kolejną myślą niepokoiła się bardziej. W końcu postanowiła przerwę na lunch poświęcić na odwiedziny w jego rezydencji.
Fred niespokojnie krzątał się koło kociołka. Chciał zaskoczyć Hermionę postępami, które były w dużej mierze jej zasługą. Liczył, że odwiedzi ich wieczorem razem z tlenionym tak, jak to sobie zaplanowali na początku tygodnia. Ognista whisky już się chłodziła, a pyszności, które zamówili w Trzech Miotłach lada moment powinny dotrzeć, by cierpliwie czekać na przybycie gości. Choć wciąż nie podobały mu się stosunki panujące między Hermioną a Draconem to musiał je zaakceptować. Widział, że dziewczynie zależy na tym, by blondyn czuł się dobrze chociaż w jej towarzystwie. W sumie to nawet go polubił. Tylko ta cholerna zazdrość, która wzięła się nie wiadomo skąd i dusiła go za każdym razem, gdy widział, jak ona uśmiecha się do niego w ten szczególny sposób.
- Jesteś idiotą – skarcił się kręcąc głową i zaglądając do bulgoczącego kociołka. Hermiona mogła przebierać w mężczyznach. Wątpił, że kiedykolwiek wzięłaby go pod uwagę. On sam do niedawna nie myślał o tym w ten sposób, ale coś się zmieniło. I to owe coś utrudniało mu dalszą współpracę z dziewczyną. Coraz trudniej panował nad emocjami, które wyrywały się jego wnętrza za każdym razem, gdy ona była obok.
- Bracie wszystko ok? - zapytał George wchodząc do laboratorium. Od jakiegoś czasu widział, że coś się z nim działo i chyba domyślał się co, ale nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Czekał, aż brat sam mu powie, o co chodzi.
- To nic takiego George. Poradzę sobie z tym.
- W porządku. A jak masz mały projekt?
- Niemal ukończony. Myślę, że Hermiona będzie z nas dumna.
- Na pewno.
Wreszcie nadeszła długo wyczekiwana przerwa na lunch. Hermiona niemal w locie zrzuciła z siebie szpitalny fartuch i pobiegła w miejsce deportacji, by jak najszybciej dostać się do Malfoy Manor. W duchu modliła się, by on tam był. I lepiej, żeby miał dobre wytłumaczenie.
Po chwili stała przed wielką, mosiężną bramą, za którą wiła się żwirowana alejka wiodąca wprost do wejściowych drzwi. Niepewnie uchyliła wrota i ruszyła przed siebie. Co prawda była tu już parę razy, ale i tak czuła się niczym intruz. Rozglądała się uważnie, choć wiedziała, że odkąd matka Malfoya znajduje się w szpitalu nikt prócz niego nie zamieszkuje posiadłości. Miała wrażenie, że minęły wieki, zanim wreszcie dotarła do drzwi. Zastukała kołatką i oczekiwała. Po drugiej stronie odpowiedziała jej cisza. Zastukała jeszcze raz. Znowu nic. Zdenerwowana wyjęła różdżkę z zamiarem wyważenia drzwi, gdy spostrzegła, że są lekko uchylone. Jeszcze bardziej zaniepokojona pchnęła je mocniej. Z cichym skrzypnięciem otwarły się na wystarczającą szerokość, by mogła wejść do środka. To, co zastała w holu sprawiło, że serce na moment jej stanęło. Wszystko było powywracane, połamane i zniszczone. Obrazy smętnie kołysały się na ścianach gotowe lada moment spaść. Niepewnie przeszła na wywróconym stoliczkiem i zajrzała do salonu. Zastała tam podobny widok do tego, który parę tygodni temu zmusił ją do zabrania matki Dracona na oddział zamknięty. Jednak jego nigdzie nie było.
- Draco?! - zawołała w przestrzeń sama nie wiedząc, po co to robi. To była olbrzymia posiadłość. Jeśli coś mu się stało to może nie zdążyć znaleźć go na czas. Posłała patronusa po bliźniaków mając nadzieję, że jej pomogą i rozpoczęła poszukiwania. Nie wiedziała, ile minęło czasu zanim usłyszała nawoływania. Szybko wróciła do holu i z ulgą powitała rudzielców.
- Dziękuję, że przyszliście. Nie mam pojęcia, co tu się stało, ale musimy znaleźć Dracona.
- Spokojnie. Znajdziemy go na czas – powiedział cicho Fred i po chwili wszyscy zajęci byli poszukiwaniami.
Musiało minąć sporo czasu, bo posiadłość zaczęła tonąć w mroku, zanim dotarło do niej nawoływanie George'a. Modląc się, by nie było aż tak źle puściła się biegiem w jego kierunku.
- Ohh mój boże – zawołała i upadłaby, gdyby nie silne ramiona Freda, które ją przytrzymały. Wtuliła się w niego ufnie próbując opanować szloch. W najgorszych koszmarach nie spodziewała się zastać takiego widoku. Wzięła kilka głębszych oddechów i podeszła do zmasakrowanego ciała. Rzuciła kilka zaklęć diagnozujących, kilka innych czarów i odetchnęła. Nie było jeszcze za późno. Wyczarowała magiczne nosze i umieściła na nich blondyna.
- Nic mu nie będzie? - zapytał Fred, który kroczył obok niej. Przeklinała w duchu blokady nałożone na posiadłość. Musiała wyjść poza jej teren, by móc się teleportować do szpitala, a liczyła się każda minuta.
- Mam taką nadzieję. Uff wreszcie koniec tej przeklętej alejki. Muszę się z nim teleportować do szpitala. Jeśli chcecie, to możecie poczekać w moim biurze aż będę wiedziała coś więcej.
Bliźniacy siedzieli niespokojnie w biurze Hermiony czekając na jakąś wiadomość. Sami byli zaskoczeni tym, że martwią się o zdrowie tej tlenionej fretki.
- Kto by pomyślał – powiedział Fred uśmiechając się pod nosem. Widząc zaskoczenie na twarzy brata dodał – martwimy się o zdrowie fretki. Gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że będzie mnie interesował jego los, to zabiłbym go śmiechem.
George pokiwał głową i zapatrzył się w zegar. Wskazówki posuwały się bardzo powoli doprowadzając go tym do szału. W końcu mruknął w stronę brata, że idzie do kawiarni po coś do picia i zniknął za drzwiami.
Kwadrans później do swojego gabinetu weszła Hermiona. Wyglądała na wyczerpaną, ale zadowoloną. Dostrzegając Freda, który wciąż czekał przyglądając się jej książką podeszła do niego i przytuliła się. Zdziwiony chłopak spojrzał na nią, ale odwzajemnił gest.
- Dziękuję, że tu jesteś – powiedziała cicho i pocałowała go w policzek.
- Nie ma za co. Będę zawsze jeśli tylko o to poprosisz.